Opowieść z Lutyckiej - wrażenia osobiste

Przed Wami opowieść porodowa ze szpitala Wojewódzkiego czyli w potocznym slangu Lutyckiej :)  Historia dzieje się w lutym 2024r.

Mając przed sobą wybór szpitala (brałam pod uwagę te poznańskie), wychodziłam z założenia, że najwięcej zależy od tego, na jaki trafi się personel, a tego przewidzieć się nie da, więc kiedy lekarz prowadzący zaproponował "swój" szpital, tj. Lutycką, po prostu się zgodziłam. Koleżanka podpowiedziała mi, żebym zapisała się do grupy "Rodzę na Lutyckiej" na Facebooku. Była to świetna rada, bo jest tam dużo przydatnych informacji o tym, jak działa oddział, kobiety już po porodzie odpowiadają na pytania tych jeszcze przed, były nawet zdjęcia jedzenia :) Na pewno są analogiczne grupy dla innych szpitali.

Plusy i minusy:

+ Pomocny i uprzejmy personel
+ Kameralna atmosfera
+ "Hotel dla mam"

- Skończył się gaz rozweselający i nie było ciepłej wody do immersji wodnej podczas porodu

Mój poród był indukowany ze względu na niską wagę dziecka. Lekarz prowadzący (polecam dr. Gawrona!) powiedział, że od 9-17 od poniedziałku do piątku dostępne jest znieczulenie zewnątrzoponowe (a ja "wpisywałam się" w te ramy czasowe ze względu na indukcję) i że jeśli bym je chciała, to mam od razu mówić w szpitalu, bo przed trzeba zrobić badania. Po przyjęciu do szpitala zostałam zbadana i założyli mi cewnik Foleya z zaleceniem, żeby dużo chodzić. Już wtedy mówiłam, że chcę znieczulenie, na co personel "ale to jeszcze nie teraz". Tak było jeszcze raz później, a potem się okazało już za późno na znieczulenie. Cewnik miał być usunięty o 7 rano na drugi dzień, chyba że sam wypadłby wcześniej. Dzień minął mi głównie na maszerowaniu w tę i z powrotem korytarzem. W nocy zaczęło się coś na kształt skurczy (bo nie do porównania z tymi już w trakcie porodu) co 5-7 minut, więc za bardzo się nie wyspałam, zwłaszcza, że chyba ze 25 razy musiałam iść do toalety. Rano, właściwie zaraz przed planowanym badaniem o 7 rano, cewnik wypadł. Na badaniu lekarz stwierdził, że jest odpowiednie rozwarcie i środowisko do porodu i że spróbują przebić pęcherz płodowy, co miało wzmocnić skurcze. Gdyby skurcze się nie wzmocniły, dostałabym oksytocynę. Po tym badaniu dostałam koszulę do porodu (duża, ładna, komfortowa), miałam spakować walizkę i zaprowadzono mnie na oddział po drugiej stronie korytarza, na salę porodową. Na Lutyckiej każda sala ma inne wyposażenie - w mojej była duża piłka, worek sako i łazienka z prysznicem. Po przebiciu pęcherza zaczęły się prawdziwe skurcze i od razu pożałowałam, że po porannym badaniu powiedziałam mężowi przez telefon, żeby się specjalnie nie spieszył, tylko zjadł sobie na spokojnie porządne śniadanie w domu :) Zajmowała się mną położna pani Maria - złota kobieta, była ze mną praktycznie cały czas. Proponowała a to, żeby posiedzieć na piłce, a to, żeby postać, okazywała dużo wsparcia i empatii. Jej też powiedziałam, że chcę znieczulenie (uznałam, że jak jest taka możliwość, to trzeba korzystać, bo ja raczej do twardych nie należę, choć miałam wątpliwości po tym, jak lekarz powiedział, że po znieczuleniu zewnątrzoponowym częściej poród kończy się cesarką lub próżnociągiem, bo, nie czując skurczy, trudniej jest skutecznie przeć), na co ona "oj, to trzeba szybko zrobić badanie czynnika krzepnięcia". Nie wiem, może to badanie powinno być zrobione wcześniej, może już poprzedniego dnia, kiedy mówiłam po raz pierwszy, że chcę skorzystać ze znieczulenia. Później okazało się, że poród idzie na tyle szybko, że już nie zdążą mnie znieczulić. Cóż, na szczęście to był szybki i lekki (wg lekarza, dla mnie to było wyzwanie!) poród, też ze względu na to, że synek nie był duży. Planowałam skorzystać ze wszystkich możliwych niefarmakologicznych metod łagodzenia bólu. Tu się trochę zawiodłam, bo "akurat skończył się Entonox" i nie udało się pooblewać brzucha ciepłą wodą, bo leciała tylko zimna - wtedy troszkę zmarzłam, stojąc już nago w tej łazience. Dostępne były elektrody TENS, ale w sumie miałam własne, pożyczone od koleżanki. U mnie za bardzo się nie sprawdziły, bo było to trochę jak maskowanie bólu innym bólem.  Co ciekawe, nikt nie przeczytał mojego planu porodu. Nikt z personelu o niego nie pytał, a ja sama w sumie się tego nie domagałam. Zastanawiam się tylko, czy gdyby go przeczytali, to próbowalibyśmy parcia spontanicznego, które miałam w planie, zamiast parcia na bezdechu. Muszę jednak zaznaczyć, że wszystkie zabiegi i procedury dotyczące mnie i dziecka były ze mną konsultowane, nic się nie działo bez mojej zgody. Mój lekarz prowadzący przyszedł na drugą fazę porodu. Przed jego zakończeniem wezwali go do cesarskiego cięcia, za co bardzo mnie przepraszał. Zastąpił go inny lekarz. Ostatecznie miałam nacięcie krocza, na co zgodziłam się od razu, bo nie chciałam przedłużać tego porodu. Jeszcze w ciąży bałam się nacięcia, a faktycznie nawet tego nie poczułam, słyszałam tylko chrzęst nożyczek. Podczas gdy ja miałam szycie krocza po porodzie, synka wziął na klatkę mąż. Trochę nie rozumiem, czemu w tym czasie dziecko nie mogło leżeć na mnie, ale pewnie są ku temu powody medyczne i dobrze, że mąż mógł kangurować. W każdym razie nie było tak, że pierwsze badania i ocena zdrowia dziecka były robione podczas kontaktu "skóra do skóry". Ostatecznie niestety nie miałam dwóch godzin dla siebie z synkiem, bo personel powiedział, że bardzo im przykro, ale neonatolodzy chcą go wziąć od razu na oddział. Zanim zabrali synka, to jednak położyli go na mnie i nawet chwilkę possał pierś. Mąż poszedł na neonatologię, a mną zajęła się położna. Dostałam obiad, położna zrobiła mi też dwie herbaty. Powiedziała, że minimum dwie godziny mam odpoczywać. Po tym czasie już chciałam iść do synka, ale po próbie wstania zemdlałam i ostatecznie spędziłam w tej sali jeszcze 4 kolejne godziny.  Położna była bardzo troskliwa i wyraźnie nie chciała mnie puścić, póki nie wrócę do siebie. Namówiła nawet lekarza na dodatkowe badanie krwi.  Na neonatologii nie można korzystać z telefonu komórkowego, a przy dziecku może być tylko jeden rodzic naraz. Personel zapisał sobie mój numer i puszczali mi sygnał, kiedy był czas karmienia. Za każdym razem podawali i odkładali synka i w razie potrzeby pomagali przystawić. Na ten oddział (jest jak gdyby przedłużeniem oddziału poporodowego, za dodatkowymi drzwiami na tym samym korytarzu) chodzi się też po czyste ubranka i dodatkowe pieluszki, kiedy dziecko leży razem z nami. Ja akurat miałam salę jednoosobową. Minusem był brak prysznica w łazience, trzeba było chodzić do łazienki na korytarzu, choć mnie to za bardzo nie przeszkadzało. Na oddziale jest specjalny pokój dla karmiących mam z laktatorami i podobnym sprzętem, z którego pacjentki podobno mogą korzystać. Ja w trakcie pobytu w szpitalu miałam nawał pokarmu i poprosiłam położną o pomoc w przystawieniu synka. W sumie na wzmiankę o laktatorze (odciąganie którym zasugerowała położna z neonatologii) powiedziała "najlepszym odciągaczem jest dziecko". Ale trzeba przyznać, że skutecznie przystawiła mi wtedy synka do piersi. Zostałam wypisana wcześniej niż synek, który musiał leżeć w inkubatorze na fototerapii, ale zaproponowano mi pobyt w "Hotelu dla mam", czyli trzyosobowej sali na oddziale zamykanej na klucz. Pobyt jest darmowy i dostaje się nawet jedzenie! To jest naprawdę fantastyczne rozwiązanie dla mam, których dzieci zostają dłużej w szpitalu. Trzeba tylko mieć na uwadze, że nie jest się już pacjentką szpitala, więc nie dostaje się ewentualnych leków i nie jest się pod opieką położnych. No i nie można skorzystać ze szpitalnych laktatorów. Ja, będąc już w hotelu z nawałem pokarmu, nie byłam tego świadoma i powiedziałam mężowi, żeby nie przywoził mi laktatora, bo "przecież tutaj są" i... nie było łatwo.

Podsumowując, ja jestem bardzo zadowolona z wyboru szpitala i z czystym sumieniem mogę polecić Lutycką. Na pewno warto przeczytać informacje dla ciężarnych na stronie szpitala - jest tam napisane, co spakować do walizki, a czego brać nie trzeba i faktycznie pod tym kątem nie było niespodzianek. Polecam wziąć ten laktator, jeśli się ma, mimo że zajmuje trochę miejsca - żeby w razie czego nie trzeba było czekać na godziny odwiedzin (15:00-19:00). Na stronie oddziału na Facebooku są zdjęcia sal porodowych - trzeba tylko mieć na uwadze, że każda ma inne udogodnienia i nie wiadomo, do której się trafi.

Dziękuję Kasi za podzielenie się swoją historią !! 

Next
Next

Nietrzymanie moczu - nie jest wstydliwe